Dziś 31 maja – obchodzony już po raz 35. Światowy Dzień Bez Papierosa. Co chciałby powiedzieć pan wszystkim palaczom?
Że ten dzień powinien wejść na stałe do ich kalendarza. Jego symbolem są kwiaty w popielniczkach. Ciekaw jestem, w ilu miejscach dziś palacze je zobaczą. Obawiam się, że niestety, w niewielu.
W swojej praktyce lekarskiej styka się pan ze skutkami palenia: liczba nowotworów, do których przyczynia się palenie, jest długa. Tymczasem WHO podaje, że liczba palaczy na świecie maleje. Co pan na to?
To prawda, jednak nie następuje to w zadowalającym tempie. W dodatku liczby są zastraszające: na świecie dzisiaj pali 1,3 mld osób, a papierosy można kupić w ponad 180 państwach na świecie! Mówi się nawet, że mamy do czynienia z papierosową epidemią. Największy problem z paleniem jest w Europie. O ile w Stanach Zjednoczonych doszło do statystycznie znamiennych zmian i zauważalnej redukcji odsetka palaczy, to z raportu WHO European Tobacco Use wynika, że procentowo najczęściej palą Europejczycy – obecnie papierosy pali około 28 proc. ludności Starego Kontynentu, co, biorąc pod uwagę liczebność tej populacji, daje 209 milionów palaczy! To liczba, która robi wrażenie. Europa ma najwyższy odsetek osób używających tytoniu na świecie, wyższy od globalnego (22 proc.).
W tej grupie pali 18 proc. Europejek, to jest 63 mln kobiet (wobec 8 proc. palących globalnie). Europejki najwolniej ograniczają ten nałóg. To sprawia, że zdaniem WHO Europa może być jedynym kontynentem, który nie zmniejszy odsetka osób palących w tej grupie o zakładane 30 proc. Zagrożona jest zatem realizacja Celów Zrównoważonego Rozwoju, przyjętych w 2015 roku przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych.
A jak wyglądają polskie statystyki?
Według ostatniego badania CBOS dotyczącego tej materii, w Polsce pali ok. 8 milionów osób, czyli ok. 24 proc. dorosłej populacji. Mamy najwięcej w Europie, bo aż 3 miliony palących kobiet (21 proc.), choć nadal mężczyźni przeważają w tym nałogu – pali ok. 5 milionów Polaków (31 proc.).
Niestety, wygląda na to, że od 10 lat nie udało się w tej kwestii nic osiągnąć. Według danych Komisji Europejskiej tylko 12 proc. palących Polaków zadeklarowało rzucenie nałogu. To jeden z trzech najniższych wskaźników w Unii.
Dla porównania, z amerykańskich badań wynika, że na 100 osób w badanej grupie, chęć rzucenia palenia deklarowało ok. 67 proc, z czego 57 proc. podjęło próbę rzucenia palenia. Jednak tylko 7 proc. się to udało – to pokazuje, jak to jest trudne.
Czy my w ogóle mamy jakiś pomysł, jak walczyć z tym nałogiem?
Oczywiście Polska chciałaby – jak zaplanowano – do 2030 roku stać się krajem, w którym palenie papierosów jest już przeszłością. Ale obiektywnie patrząc – to jest nierealne. Szczególnie, że nie mamy nadal oficjalnej strategii walki z papierosami. O ile Ministerstwo Finansów zaprezentowało na kolejne lata tzw. Mapę Akcyzową zwiększającą podatki od wyrobów tytoniowych, o tyle Ministerstwo Zdrowia nie przedstawiło żadnego podobnego dokumentu, który wyznaczałby kompleksową strategię polskiej polityki ukierunkowanej na redukcję strat zdrowotnych spowodowanych paleniem. A te, zgodnie z danymi ministerialnej Mapy Potrzeb Zdrowotnych, są przecież olbrzymie. Więcej nawet, palenie papierosów jest dziś wskazywane jako główny czynnik utraty lat życia w zdrowiu w polskim społeczeństwie. Tak więc krótko mówiąc: w Polsce nie mamy żadnej strategii walki z tym nałogiem.
Ale przecież to nie jest nowy temat, od lat mówi się o tym jakie szkody wyrządza palenie i że trzeba coś z tym zrobić.
Przykro to mówić, ale kluczowy jest tu zwrot, „mówi się”. Tak, to prawda. Od lat dużo się „mówi” o walce z papierosami. Ile realnie „robi się” w tym obszarze? Niewystarczająco dużo. Proszę popatrzeć na ostatni raport GTCR autorstwa WHO, dotyczący przystępności cenowej papierosów w latach 2010-2021.
O ile w tym okresie niemal w całej Europie ta przystępność spadła, o tyle w Polsce, Rumunii czy w Hiszpanii jest trend odwrotny – przystępność cenowa papierosów wzrosła! Dalej, proszę popatrzeć na liczbę kontraktów na poziomie POZ: na 16 województw w zaledwie pięciu lekarze kontraktują dzisiaj leczenie nikotynizmu. Jeszcze w 2009 roku w województwie dolnośląskim mieliśmy 232 kontrakty – dzisiaj jest ich okrągłe zero. Mamy trzy specjalistyczne poradnie leczenia nikotynizmu i blisko 8 milionów palących. To mówi samo za siebie.
Dlatego – jeśli nie chcemy poprzestać tylko na mówieniu – równolegle do rozwijania profilaktyki, potrzebujemy wdrożenia programu redukcji szkód. To zresztą dość stary termin. W Polsce po raz pierwszy mówiło się o nim w Narodowym Programie Zdrowia na lata 1996-2005. Byliśmy wtedy jednym z państw-pionierów naszego regionu, które w ogóle podjęły ten temat w swojej polityce zdrowotnej. Ta strategia polega na ograniczaniu zdrowotnych następstw palenia papierosów u tych palaczy, którzy pomimo leczenia tego nałogu nie odnoszą sukcesu. Obecnie rekomenduje ją Krajowe Biuro Do Spraw Przeciwdziałania Narkomanii. Jest ona stosowana z sukcesami u pacjentów uzależnionych od opioidów czy alkoholu. Ale nie wdrażamy jej w walce z papierosami. I trudno zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Na przykładzie innych państw widzimy, że ta strategia może być skuteczna.
A jak jest w innych państwach?
Politykę redukcji szkód spowodowanych paleniem tytoniu stosują Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Japonia, Nowa Zelandia, Czechy, Grecja, Włochy i Holandia. Warto zaznaczyć, że w lutym bieżącego roku Parlament Europejski przegłosował przyjęcie raportu końcowego Komisji Specjalnej ds. Walki z Rakiem, w którym proponuje się pewną perspektywę redukcji szkód związanych z paleniem. Wyrażono tam silne przekonanie, że kompleksowe działanie profilaktyczne przeciwko nowotworom, uzupełnione środkami ograniczającymi szkody związane z modyfikowalnymi czynnikami ryzyka, mogą o 40 proc. zmniejszyć ryzyko zachorowania na raka. Dlatego europosłowie domagają się, by zarówno Unia, jak i państwa członkowskie wprowadziły je do swoich strategii politycznych i programów finansowania.
Jak ocenia pan tzw. redukcję szkód w nikotynizmie jako onkolog? Polega ona na tym, że pacjent dostarcza sobie dalej nikotynę, ale przy pomocy bezdymnych inhalatorów. Czy to Pana zdaniem ma sens?
Na początku zaznaczmy, że o ile natychmiastowe efekty wydają się być korzystne dla osób, którym ciężko rozstać się z nałogiem, o tyle długofalowe efekty takiego postępowania wciąż są nie do końca poznane. Wyjaśnijmy, że jest to opcja dla pacjentów opornych nawet na działanie leków hamujących głód nikotynowy. Polega na zastąpieniu tradycyjnych papierosów tzw. bezdymnymi inhalatorami nikotyny. I w tym sensie jest to mniejsze zło.
Trzeba jednak rozróżnić, co niestety nie wszyscy potrafią, że są dwa rodzaje takich inhalatorów. Jeden to tzw. e-papierosy, którego podstawą jest podgrzewanie płynu nikotynowego (tzw. „liquidu”) zawierającego nikotynę. Kłopot w tym, że na rynku dostępne są także liczne niecertyfikowane e-papierosy i płyny, w których klient sam może dokonać syntezy finalnego produktu i z internetu ściągać różnego rodzaju produkty uzupełniajace, o nie do końca znanym składzie, w efekcie tworząc mieszanki nawet bardziej szkodliwe niż klasyczne papierosy. Mamy już dowody ze Stanów Zjednoczonych, że bardzo toksycznie wpływają one na układ nerwowy i na układ oddechowy.
Drugim rodzajem inhalatorów są produkty heat-not-burn, czyli coś, co amerykańska FDA nazywa wyrobem tytoniowym zmodyfikowanego ryzyka. Taki system podgrzewa i odparowuje spreparowany tytoń, ale nie doprowadza do jego spalania, przez co emituje wyraźnie mniej toksycznych i rakotwórczych związków niż zwykły papieros. Szereg badań naukowych, jakimi dzisiaj dysponujemy – mówię oczywiście o tych niezależnych od przemysłu tytoniowego – wskazuje, że u palacza substytuującego papierosa wyrobem heat-not-burn może dojść do zmniejszenia ryzyka indukcji choroby nowotworowej czy też innych chorób typowych dla palaczy, jak choćby POCHP.
Przeciwnicy argumentują jednak, że pojawienie się zastępczych możliwości palenia tytoniu nie dość, że nie spełnia swojej roli, to jeszcze zachęciło do sięgania po nie szczególnie młodych ludzi …
To połowiczna prawda, która wymaga pewnego uściślenia. W przypadku e-papierosów na płyny ma Pani rację – tutaj ryzyko inicjacji nikotynowej wśród nieletnich jest wyraźnie wyższe, co widać choćby w badaniach NIZP-PZH. Natomiast w przypadku heat-not-burn, czyli systemów podgrzewania spreparowanego tytoniu, aktualne dane jakimi dysponujemy, nie wskazują na takie ryzyko. Odsetek młodych rozpoczynających swoją przygodę z nikotyną od heat-not-burn jest znikomy, w granicy błędu statystycznego. Co nie oznacza, że nie powinniśmy patrzeć na ręce firmom tytoniowym. Przeciwnie, ich działania skierowane do nieletnich powinny być uważnie i pilnie śledzone. A kary za takie działania powinny być znaczące.
Trzeba też sobie wyraźnie odpowiedzieć na pytanie, jaki jest cel tzw. terapii pomostowej opartej o inhalatory z nikotyną. Chodzi o pomoc osobom, które są w silnym nałogu i nie potrafią się od niego uwolnić. Terapia pomostowa ma zmniejszyć szkody w organizmie pacjenta wywołane paleniem papierosów, a jej ostatecznym celem jest zawsze całkowita abstynencja nikotynowa. Oczywiście najlepiej byłoby wprowadzić całkowitą prohibicję na nikotynę, ale wszyscy wiemy, że to raczej mało realne. A w tej sytuacji wszystkie produkty, których celem jest zmniejszenie ryzyka związanego paleniem tytoniu, to po prostu mniejsze zło.
Z kilku niezależnych od przemysłu badań wiemy , że w Polsce i innych krajach Europy – póki co to tradycyjny papieros pozostaje główną furtką do nałogu u młodego człowieka. Więc powinniśmy pamiętać o potencjalnych zagrożeniach związanych z inicjacją nikotynową za pomocą alternatywnych produktów ale w pierwszej kolejności powinniśmy raczej rozprawić się z paleniem papierosów przez młodych? Na tę chwilę ten problem wydaje mi się o wiele bardziej palący…
Rozmawiała Monika Wysocka, zdrowie.pap.pl
Źródło informacji: Serwis Zdrowie
Źródło wiadomości: pap-mediaroom.pl